2008-Dunajec

Klubowy spływ kajakowy na Dunajcu  30.04 – 3.05.2008 r.
NOWY TARG – ŁĄCK, 67 km

ZOBACZ ZDJĘCIA
Jak zawsze od kilku lat, KTK „Arka V” rozpoczął sezon kajakarski – majówką, już po raz czwarty z rzędu, organizowaną przez Leszka Boczkowskiego.
Tym razem wymyślił Dunajec, na tradycyjnej górskiej trasie z Nowego Targu do Nowego Sącza. W drogę wyruszyliśmy popołudniem 29 kwietnia licząc, że do Krościenka nad Dunajcem dojedziemy około 02.00 w nocy. Niestety, droga była ciężka, a BUSIK z kajakami i pełnym obciążeniem ( 8 osób i też nielekki Marek ) z trudem piął się pod górki, więc na miejscu zameldowaliśmy się około 05.00. Nasze kwatery na ulicy Kingi 7, tuż przy rynku, nie powalają na kolana, dzielimy się z grubsza na chrapiących i resztę po czym idziemy spać.
30 kwietnia (środa) o godzinie 09.00 wszyscy jesteśmy już na śniadaniu w stołówce szkolnej, a o 10.00 wyjeżdżamy do Nowego Targu. W Nowym Targu znajdujemy dość ładne miejsce do rozładunku na łące przy wałach przeciwpowodziowych opodal stadionu Podhala. O godzinie 12.00 na podbój Dunajca ruszają: Lech Boczkowski, Piotr Gulski, Alina Kowalska, Roman Kryspin, Norbert Malinowski, Władysław Radziwon, Marek Stępień i Jerzy Więcaszek. Już po około 300 metrach dopływamy do betonowego progu Dunajca. Brzeg wysoki – obnosimy
z lewej strony, a Piotrek i Lechu spływają z progu o wysokości około 1 metra zaliczając lekki prysznic. Za kilkaset metrów Dunajec Biały i Czarny łączą się, więc przystajemy na chwilę i patrzymy. Po kolejnym ponad kilometrze drugi próg wodny około 1,5 metrowy, przenosimy kajaki, tylko Lechu, który został ostatni skacze – na szczęście pomyślnie. Dopływamy do Waksmundu, gdzie konieczna jest przenoska nad dużym dwupoziomowym progiem wodnym, za którym jest zbyt mało wody i trzeba ok. 50 metrów pociągnąć kajaki, dalej można już płynąć. Po 10 km od startu miejscowość Łopuszna z kościołem drewnianym z XV wieku i miejscem pochówku poety księdza Józefa Tischnera.
Po godzinnej przerwie płyniemy dalej, po bokach wysokie wały przeciwpowodziowe, spoza których niewiele widzimy, mijamy miejscowości Harklowa i Dębno. Za Dębnem zaczyna się niebezpiecznie za sprawą nurtu, który miota się od brzegu do brzegu, a my płynąc nim dostajemy się, a to w bystrze, a to w przemiał, nie mówiąc o wszechobecnych szypotach. Jest coraz ciekawiej, głazów w szypotach przybywa, bystrza coraz szybsze, często kończące się rozhuśtanym warkoczem. No i stało się, na ostrym bystrzu tak rozhuśtało Romka, że wypadł bocznie z kajaka, a kajak zrobił kabinkę i popłynął sobie w dal. Romek stał przylepiony przez prąd do głazu i nie podjął rzutki (zadziałał Piotrek), za to złapał za przepływający kajak
(Norbert z Aliną) i dał się pociągnąć, niestety kajak zrobił przechył i zaczął nabierać wody. Roman dotarł szczęśliwie na brzeg ( jego kajak na drugi brzeg ), lecz najbardziej martwił się o plecak, który był w kajaku ( nie przywiązany ). Przewracamy jego kajak i … jest plecak – pływa w wodzie. Szybka akcja i już wszystko suszy się na kamieniach. Po około 30 minutach pozbierani jako tako do kupy ruszamy dalej, na szczęście prąd słabnie, ale za to jest płycej i zdarza się osiadać na kamieniach. Tak dopływamy do Jeziora Czorsztyńskiego gdzie na lewym brzegu czeka na nas Marek z busem. Po przebrnięciu warstwy błota zasiadamy do kanapek z gorącą herbatą, a wszystko to z widokiem na nieziemsko piękne, ośnieżone Tatry.
Po przerwie część z nas decyduje się na przepłynięcie jeszcze Jeziora Czorsztyńskiego, mimo że jest czołowy wiatr i widać spore fale. Przepłynięcie tych 7 km kajakami górskimi, na krótkiej, wysokiej, czołowej fali wymagało wytężonej uwagi i siły i było jednym z gorszych doświadczeń w tej wyprawie. Wszystko rekompensował oczywiście widok Tatr po prawej stronie ( śnieg lśnił w popołudniowym słońcu ), potem ruin zamku w Czorsztynie po lewej, a w końcu zamku w Nidzicy na wprost.
Zacni koledzy czekali już na nas na brzegu, trzymając w rękach różne szklane przedmioty, na których widok w nasze zmarznięte i przemoczone ciała wstąpił nowy duch. Na plaży pod zamkiem w Nidzicy zakończyliśmy pierwszy etap spływu z dobrym wynikiem – za jaki należy uznać tylko 1 wywrotkę. O 19.00 jemy w stołówce szkolnej obiadokolację, a o 20.00 wszyscy zalegamy w pokojach i grzecznie odsypiamy zaległości ( były wyjątki ).

W czwartek 1 maja po porannych przygotowaniach o 10.00 wyjeżdżamy do wsi Sromowce Wyżne, gdzie o 11.00 schodzimy na wodę obok stadionu LKS. Dzisiaj wszyscy ubrali już kaski ( jeśli je mieli ) i w lekkiej mżawce, w nieprzemakalnych ciuchach ( już wiemy że na sucho przepłynąć się nie da), żegnani przez tych, którzy zostali ( wymiękli – ?) – ruszamy. Niestety tama w Czorsztynie zatrzymuje tyle wody, że z trudem płyniemy po bardzo szerokim tu Dunajcu, są wyspy i kamieniste mielizny, a wokoło pływają zadowolone z siebie kaczki.
Tak dopływamy do wsi Sromowce Niżne, porównując polską i słowacką stronę Dunajca i nadziewając się po drodze na 2 uskoki, na których nieźle przyspiesza.
Tutaj odpoczywamy na brzegu patrząc na przepływający spływ kanadyjek ( Canon ) oraz tratwy polskich i słowackich flisaków. W kościele obok rozhuśtały się dzwony ( jest 12.00 ), a po nas przeszły ciarki – czy to aby nie dla nas !!!
No i ruszamy, płynąc prosto na Trzy Korony, zostawiając po prawej stronie Czerwony Klasztor.
Wpływamy w Przełom Pieniński. Ten odcinek Dunajca ma w linii prostej 4 km, rzeka zakręcając po 180 stopni na 7 pętlach płynie 9 km i spada o 30 m ( 3,1 % ) niżej. Już jest ostra skała i się zaczynają – nieliche bystrza, duża fala, kajak wali o nią dziobem i dnem, obryzgując wodą wszystko i wszystkich. Po kilkudziesięciu metrach – spokój, wpływamy w plaso, można poczekać na kolegów, po chwili ulga – wszyscy przeszli, w oczach niepokój ale na twarzy już lekki uśmiech – poradzimy sobie. Po następnym bystrzu doganiamy tratwy i zwalniamy, niech zawodowcy pokazują nam drogę ( ale ulga, w razie czego podadzą tyczkę ??? ). Przeciskamy się przez skałki Zbójnickiego Skoku ( skok Janosika ) i znów spokojnie płyniemy z urwiskiem po lewej i Drogą Pienińską po prawej stronie, którą walą tabuny turystów. Migające flesze uświadamiają nam, że jesteśmy dla nich atrakcją. Koniec spokoju, zbliżamy się do Mnichów gdzie znów nas nieźle potrzepie, a potem pod Facimiechem i na Mylnym Zakręcie – tak gnaliśmy że żaden z nas nie dojrzał ani mniszki ani orła – naturalnych płaskorzeźb na ścianie skalnej.
Teraz długi odcinek spokojnej wody, wyszło słońce można opalać twarz i podziwiać skalną ścianę Czartezika i reszty. Skały znów zbliżają się do nas, a widok 300 metrowej pionowej Sokolicy mówi nam, że przed nami następne wyzwanie. Zakręt pod skałą Sama Jedna składa się z kilku uskoków, więc rzeka gwałtownie przyspiesza, a tratwy i my mijamy skałę o centymetry, potem jeszcze tu i ówdzie bystrza, wiry i fale ale mijając Hukową Skałę – widać prom ( ręczny ), a więc Przełom na Dunajcu za nami.
Wpływamy do Szczawnicy, leżącej w dolinie małego jak nam się wydaje potoku Grajcarka. Jeszcze jedno zwężenie przy olbrzymim głazie w korycie (Kurnikowa Skała), a na niej półtorametrowa niezbyt urodziwa figura flisaka. Po chwili bystrze na którym urządzono tor kajakarstwa górskiego ( żłobinowa szachownica ).
Teraz już po szerokiej spokojnej wodzie (taka teraz nam się wydaje), ale z wytężoną dalej uwagą – trzeba czytać wodę, są głazy w nurcie, przy bocznym doparciu może być wywrotka, dopływamy do Krościenka – jest po 14.00. Chce nam się jeść i pić a dobiliśmy blisko baru „Dunajec”. Przepłynęliśmy dzisiaj 22 km, to wystarczy – teraz jeść i pić, kąpiel, spacer, zwiedzanie Krościenka i udział w festynie ( ale nie z okazji 1 – 3 maja ).
Wieczorem o 22.00 zasiedliśmy do stołu gdzie w miarę ubywania wody rozmownej bystrza – bystrzały, głębie – głębiały, a skały w górę wystrzeliwały. Hitem kulinarnym wieczoru była kiełbasa wędzona (Romek) i klopsiki Tereni (Leszek). Indywidualna odporność zadecydowała kto i o której godzinie poszedł spać.

Piątek 2 maja jest dniem przeznaczonym na wycieczkę pieszą. O 10.00 wychodzimy na szlak zielony, który ma zaprowadzić nas na Sokolicę. Wchodzimy do Pienińskiego Parku Narodowego i mijamy sympatyczną kapliczkę z dwoma ogromnymi cyprysikami, przeciskamy się pod leżącym na ścieżce zwalonym drzewem i idziemy w górę, górę… Oj, nie przyszło nam to łatwo, w końcu wszyscy (prawie) weszli na Sokolicę ( 747 m ) i odbyła się sesja fotograficzna. Duża to frajda obejrzeć z góry fragmenty rzeki, którą wczoraj pokonaliśmy. Podziwiamy też panoramę Tatr, których śniegi skrzą się w słońcu. Przy zejściu grupa nasza dzieli się na dwie – jedni schodzą tą samą drogą ( grubasy ), a drudzy (też nie wszyscy chudzi ) idą jeszcze na Czartezik ( 772 m ) i stamtąd po sesji fotograficznej schodzimy dłuższą trasą po przepięknych łąkach pienińskich do Krościenka ( też piękna panorama ).
Po południu wyjazd do Szczawnicy i Wąwozu Homole (łupki, margle i wapienie), gdzie piękne widoki psuje niestety tłum niedzielnych turystów. Tam, na szczytowej polanie wśród niesamowicie soczystej zieleni zasiadamy przy stole do płynnej konsumpcji (okazało się że wielu z nas coś wniosło). Po wesołym zejściu do parkingu kupujemy kapelusze (piórka gratis), będziemy w nich pływać po naszych Kaszubach.
Wieczorny obiad w barze „Dunajec” i długie nocne Polaków rozmowy kończą ten dzień relaksu.

Sobota 3 maja – dzień ostatni, rozpoczynamy go pakowaniem, potem śniadanie w barze „Dunajec”, rozliczenie się (tradycyjnie próbowano nabić nas w butelkę), pożegnanie z naszą gospodynią panią Danusią – tel.602219716 (jako jedyna trzymała się ceny ustalonej) i na wodę – na etap III z Krościenka do Starego Sącza.
Niestety i tym razem wypływamy zdekompletowani – tylko w 5 kajaków. Już po 300 metrach robi się przed nami biało – to pierwsze dzisiaj bystrze oznaczające następny przełom na rzece. Dunajec oddziela tutaj Beskid Sądecki od Gorców. Po 5 km wieś Kłodne nad wielkim zakolem rzeki, aż białym od podwodnych grzęd, ostro zakończonych głazów, wirów itp., gdzie gubimy Jurka i Piotrka, w którym zagrała żyłka ratownika. Postój nad sztucznym torem kajakarstwa górskiego w Wietrznicy po 14 km, pozwala połączyć się grupie. Niestety zaczyna padać, przenosimy kajaki przez wyjątkowo najeżone skałami bystrze i już w słońcu płyniemy dalej. Wpłynęliśmy już w Kotlinę Łącką, płaskie brzegi odsunęły się od Dunajca, ale rzeka nie daje wytchnienia i ciągle wpadamy na niebezpieczne bystrza w które spychają nas porozciągane na 3/4 szerokości rzeki przemiały, a to z lewej, a to z prawej strony. Niespodziewanie widzimy nowy most, którego nie ma na mapie i nasz Busik na brzegu, to Maszkowice – wieś tuż za Łąckiem.Takiej pokusie nie możemy się oprzeć, dobijamy do brzegu, wynosimy kajaki i kończymy spływ. Jesteśmy zmęczeni psychicznie, ciągłym napięciem i wytężoną uwagą z jaką trzeba czytać rzekę.
Wyjeżdżając – po zakupieniu Śliwowicy Łąckiej i Gruszkówki (na parkingu z kufra samochodu) – ruszamy w drogę powrotną i mówimy sobie w duchu – jeszcze tu wrócimy ???!!!