2007-Pomorze

W dniach 28.04 – 03.05.2007r. pływaliśmy po rzekach Pomorza zachodniego: Wieprzy, Studnicy i Grabowej.
Kolega Lech Boczkowski z  KTK ARKA V zorganizował majówkowy spływ kajakowy. Bazę mieliśmy w sali gimnastycznej Gimnazjum Miejskiego w Sławnie-co okazało się strzałem w dziesiątkę, nocami bowiem panowały tęgie mrozy, a my mieliśmy komfort cieplny i nieograniczony dostęp do prysznica.
Dziękujemy  Ci Mundek  to zakwaterowanie to 100% Twoja zasługa !!

Płynęło nas, zależnie od dnia, od 10 do 16 osób, zawsze jeden kajak czekał na gości, którzy chcieliby z nami płynąć.
Rozpoczęliśmy spływ zgodnie z planem na moście w miejscowości Bożanka o godz. 12.30, choć były tam trzy cieki wodne i musieliśmy ustalać który jest naszą rzeką. Zaraz przy zejściu na Wieprzę w składach załóg dokonano nieoczekiwanych roszad, co skutkowało pozostawieniem Sławka samego sobie w dwójce, co nie wróżyło niczego dobrego. Po przepłynięciu kilkuset metrów, jaz i gospodarstwo rybackie, trzeba przenieść kajaki ok. 300 metrów, niektórzy płyną stawem co wzbudza niepokój pracowników gospodarstwa. Następne kilka kilometrów płyniemy spokojną, wąską rzeczką dość zawaloną starymi drzewami ale nie wymagającą wysiadania z kajaku. Krajobraz zmienia się po połączeniu się Wieprzy z Pokrzywną, rzeka przyspiesza a drzewa w nurcie nie są już tak przyjazne. Po chwili mijam dziewczyny z Torunia, które ratowały kajak wyskakując do wody. Po kilku kilometrach wyspa i niebezpieczne głazy, zatrzymuję się aby ostrzegać płynących z tyłu, na brzegu strasznie zimno i do tego porywisty wiatr. Oceniam, że spływ rozciągnął się na około 1 godzinę, trzeba zebrać ludzi do kupy-co udaje się zrobić przy moście koło leśniczówki Potocze.
Podejmujemy decyzję o zakończeniu dzisiejszego etapu, jest po 16.00 i w tym tempie niektórzy zakończyliby etap po 20.00 a trzeba dojechać do bazy w Sławnie-czyli ją znaleźć (tylko Ślimak niezadowolony z decyzji, reszta wyraźnie ucieszona).
Po długich nocnych rozmowach rano dojeżdża Norbert z Aliną i jedziemy na miejsce wodowania, czyli most przy leśniczówce Potocze. Schodzę na wodę ostatni i już za pierwszym zakrętem widzę dziewczyny znów w wodzie a Norbert na drzewie (a za chwilę w wodzie). I dobrze – to prawdziwy spływ a nie piknik na Wdzie czy Krutyni. Dostajemy małą szkołę, po czym Wieprza uspokaja się, rozlewa i zmordowani dopływamy do elektrowni w Biesowicach (ależ ją odremontowali!). Po przenosce początkowo dziko, potem duże rozlewisko i znowu niesympatyczna przenoska. Po dopłynięciu do Kępic przewozimy kajaki pierwszej grupy, a pozostali ze względu na spóźnienie będą tutaj kończyli etap. Dopływamy do drewnianego mostu za miejscowością Korzybie i obok wspaniałej biało kwitnącej starej omszałej gruszy kończymy etap. Odprawiamy  małą biesiadą czekając na przyjazd BUS-a.
Rozpoczynamy dzień 3 spływu, większość płynie z Korzybia do Sławna a stachanowcy – w liczbie 4 – udają się na rzekę zaliczaną do wykazu „B” rzek górskich  Studnicę.
W miejscowości Kawcze źle nas poinformowano o zejściu na rzekę wskutek czego grzęźniemy w lesie i tracimy około półtorej godziny zanim docieramy do jakiejś małej elektrowni za którą spuszczamy się na wodę. Płyniemy dwiema jedynkami i jedną dwójką (Władek zlitował się nad Basią). Cóż można powiedzieć o Studnicy  – drzewa, drzewa…i znowu drzewa. Gdy w końcu pojawiły się bystrza i kamienie byłem szczęśliwy ale po ok. 2 km znowu drzewa!! Udało się zaliczyć Studnicę bez wywrotki ale ja tradycyjnie straciłem czapkę przepływając pod drzewem i równie tradycyjnie wyłowił ją Władek. Wieczorem nieźle rozochoceni urządzamy przyspieszony wieczór komandorski, który kończy się meczem koszykówki, po którym pozostają liczne siniaki i nawet podbite oczy dziewcząt.
1 maja, zaraz po pochodzie, o 9.00 wyjeżdżamy do Sławska i na podmokłej łące schodzimy na wodę. Mała konsternacja, ktoś rąbnął wiosło komandora, na szczęście Władek, który płynie sam ma zapasowe wiosło trzeba go tylko dogonić.  ma tu już nizinny charakter, próbują zarastać ją łozy, tak samo jak na Radwi, Parsęcie czy dolnej Słupi. Dziś znowu chłodny dzień ale gdy wpływamy do lasu, osłonięci od wiatru i na słoneczku-rozgrzewamy się, brzegi wysokie, trudno dostępne, tak docieramy do Kowalewic, gdzie najbardziej cieszy nas otwarty dobrze zaopatrzony sklep. Wieczorem czeka nas niespodzianka – na salę gimnastyczną władowuje się pielgrzymka dziewcząt (idą do Koszalina). Chyba jednak nie wzbudzamy zaufania, opiekunki zaganiają je do stołówki i tam spędzają noc, a my nadal samotni na wielkiej sali gimnastycznej!
Środa 2-go maja, dziś chcemy wypłynąć na morze, czy się uda? Udało się tylko Markowi – Slimakowi, pozostali mając do wyboru przeciskanie się kajakiem przez rurę-upust pod mostem lub przenoszenie kajaku przez cholernie ruchliwą ulicę i potem płynięcie nudnym kanałem, wolą zakończyć spływ rzeką Wieprzą i pojechać na plażę w Darłówku, gdzie jesteśmy świadkami wypuszczania (zarybiania) troci do morza, akurat gdy Marek wpływa na plażę, spinając w imieniu nas wszystkich rzekę z morzem.
Nadszedł ostatni dzień naszej imprezy, spakowani przed czasem o 8.50 wyjeżdżamy w drogę powrotną, oczywiście ambitnie zakładając, że pokonamy 20 km na Grabowej. Marek schodzi na rzekę w Polanowie, pozostali w Buszynie. Oczywiście, nikt nie słucha moich rad i dwaj ciężcy Karol i Wojtek płyną razem, a dwie szproty-Basia i Alina, pojedynczo w dwójkach. Ponieważ mój kajak cieknie, kleję go taśmą i wypływam 20 minut po wszystkich, ale doganiam, spływ już po 10 minutach, przeszkód (drzewa) prawie jak na Studnicy na szczęście prąd niewielki, dziewczyny słabną, a faceci z takim zanurzeniem mają też duży problem. Gonię Władka, kiedy się spotykamy okazuje się, że między nami jest spływ rodzinny (ojciec i trzech chłopaków małolatów). Tracę 20 minut czekając aż z pełną asekuracją pokonają przeszkody. Dopływamy do jazu, który zabiera wodę do pstrągarni, próbują płynąć w płytkiej wodzie z wieloma drzewami, jeszcze z 200 metrów ale to męczarnia, trzeba ciągnąć kajak, raz dołem, raz górą i tak 2 km, niech ich szlag z taką gospodarką wodną. Za pstrągarnią trochę lepiej, są drzewa ale sił coraz mniej (to w końcu 6 dzień) na brzegu kolejna budowa (zakład rybacki), zabierający wodę z rzeki a na brzegu watahy wędkarzy. Kończymy spływ na Grabowej na moście drogowym, nieopodal leśniczówki Grabówek, możemy i chcemy walczyć z wodą ale nie z jej brakiem. O godz. 14.00 wyruszamy w drogę powrotną z przerwą na golonkę i piwo.
Że towarzystwo jest zmęczone świadczy fakt, że wszyscy milczą, aż do samej Bydgoszczy.

W wielkim skrócie historię spływu spisał jego komandor i organizator – Lech Boczkowski.

Ps. Poza naszym kolegą Mundkiem ( Edmund Burzyński), słowa podzięki należą się naszemu niezawodnemu kierowcy Markowi Kończalowi.